SIŁA INTENCJI
"Proście, a będzie Wam dane". To zdanie zna prawie każdy. Jednak nie każdy wierzy w jego słuszność.
Jestem osobą, która jest manifestacją intencji i przykładem na to, że to zdanie ma odzwierciedlenie w życiu.
Myślisz sobie jak to możliwe?
Opowiem Ci moją historię.
Kiedy mnie jeszcze nie było na świecie,a mama moja stała u progu dojrzałości bardzo często pytano ją:
Co chcesz robić w życiu?
Odpowiadała: Chcę się kimś w życiu opiekować.
Brakowało w tej odpowiedzi precyzji i klarowności. Tak naprawdę moja mama chciała pracować z ludźmi i im pomagać. Jednak nigdy tego nie powiedziała w taki sposób.Odpowiadała jak czuła i umiała na tamten czas. Nie wiedziała,że za kilka lat przyjdzie odpowiedź, dostanie to o co poprosiła.
Pojawię się ja. Dziecko urodzone przedwcześnie,z jednym punktem w skali Abgar. Niedotlenienie,zatrute wody płodowe,ostatnie namaszczenie niedługo po porodzie i małe szanse na przeżycie. Stres i informacje od lekarzy,że będę rośliną,że nic ze mnie nie będzie. Nawet nie opłacało wpisywać się mnie do rejestru urodzeń...
Pewnego dnia przyszedł lekarz jak posłaniec i powiedział,aby mama mnie zabrała do domu, bo inaczej mnie wykończą.Miał na myśli,że nikt nie wiedział jak do końca ze mną postępować i wszystko było raczej eksperymentem niż świadomym działaniem.
To było najlepsze co mama mogła zrobić. Poprostu otoczyć mnie miłością i ciepłem w domu, wśród bliskich.
Rozwijałam się i rosłam,lecz nie ruszałam nogami i rękoma. To była widoczna różnica i niepokoiła mamę. Miała przecież już jedno dziecko(córkę o dwa lata starszą ode mnie) i wiedziała,że coś jest mocno nie w porządku. Chodziła do lekarzy, pytała,prosiła.Jednak jedyne co słyszała to to,że trzeba czekać. Czekać tylko na co?
Mówiono,że mama panikuje i jakby to było ich dziecko to by czekali. Mijały tygodnie i miesiące,lecz nic się nie zmieniało.Leżałam ze sztywnymi nóżkami i prawie nieruchomo. Sąsiedzi przychodzili pytać czy ja wogóle jestem ( czy żyję),bo wogóle mnie nie słychać. Poprostu byłam.Nie płakałam i nie krzyczałam.
Po jakimś czasie kolejna wizyta lekarska i wtedy mama jak lwica powiedziała,że nie opuści gabinetu dopóki nie uzyska skierowania do Centrum Zdrowia Dziecka. Udało się. Można by powiedzieć: hura!!!!
Moje niemowlęctwo i wczesne dzieciństwo przypadało na czasy kiedy panowała rejonizacja i wyjechanie do innego województwa w celu diagnostyki czy leczenia było prawie niemożliwe.Mojej mamie się udało i mnie jednocześnie.
Po całej diagnostyce okazało się,że mam dziecięce porażenie mózgowe. Miałam wtedy niespełna dwa latka. Dość późno jak na diagnozę,lecz z dzisiejszej perspektywy uważam,że wszystko potoczyło się najwłaściwiej.
Rzadko mama wraca do tamtego czasu i opowiada. Myślę,że to dla niej bolesne i trudne,podobnie jak dla rodziców,których dzieci rodzą się inne. Inne nie znaczy gorsze. Poprostu wymagające większej troski i czasu w osiąganiu optymalnego dla nich zdrowia.
Miałam trudności z siedzeniem,trzymaniem główki i nie chodziłam.Miałam problemy z chwytaniem. Jedyne co na pewno miałam to wolę życia i uśmiech. Mama zawsze mówiła,że byłam pogodna. Ona płakała w piwnicy przekładając słoiki( chciała żebym nie widziała łez),a ja nie czuła się inna i gorsza. Prawdą było,że nie mogłam biegać z dziećmi i bawić się jak one, lecz mama zrobiła wszystko aby mi to ułatwić. Dla przykładu: zapraszała dzieci z piaskownicy do domu i przynosiła piasek abyśmy mogły się bawić.To wspaniałe.
Czasami było mi przykro,że nie mogę bawić się w chowanego, że nie nadążam za innymi. Jednak jedna z moich cioć zawsze pytała: dlaczego się cieszę i się uśmiecham?
Oczywiście chodziło jej o to,że siedzę na wózku i potrafię się cieszyć.
Nie umiałam odpowiedzieć jej na to pytanie. Innego stanu i innej sprawności nie znałam,więc dlaczego miałam się smucić.Cieszyło mnie słońce i to,że jestem mimo,że codzienność była bardzo trudna. Nie tylko dlatego,że każdy mój dzień wyglądał tak samo:szkoła,rehabilitacja, zostawanie z mamą w pracy i późny powrót,odrabianie lekcji i spanie. Trudności było o wiele więcej: tato agresywny alkoholik, moje trudności z pisaniem i chwytaniem oraz brak pieniędzy. Bywało,że ludzie dawali Nam kości na zupę. Jednak za to wszystko dziś jestem wdzięczna.Wszystko jest po coś.Monotonna i bolesna rehabilitacja,której nie lubiłam.Byłam zła n ten ból i Panie rehabilitantki,które kazały mi ćwiczyć.Jednak to nauczyło mnie samodyscypliny ( wręcz sportowej).Wykorzystuję to dziś w życiu i jest to nieoceniona kompetencja. Te momenty kiedy moja mama kroiła mi chleb w kostki,abym uczyła się chwytać uważałam za okrucieństwo,bo byłam głodna, a mama mówiła to weź chleb. Teraz wiem,że to nauczyło mnie determinacji i tego, bym nigdy się nie poddawała....
Czy masz ochotę na dalszą opowieść i moją książkę,a może audiobook?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz