Mojej historii ciąg dalszy...zanim pojawi się obszerna książka.
(Pisałam na tablecie, wiec mogą być literówki, bo słownik w tym sprzęcie czasami mnie wyprzedza :-))
To co wtedy wydawało się katorgą dziś procentuje.
Pamiętam jak w zerowce wszystkie dzieci biegły, a ja siedziałam przy stoliku .Jednak fascynowało mnie jak się ruszają, biegają. Nie pytałam wtedy siebie dlaczego ja nie mogę?
Wzięłam to jako fakt.Jednak było mi przykro. Jeszcze wtedy nie postrzegalam tego jako różnicy, która będzie później podstawą do chęci wykluczenia mnie z różnych aktywności zbiorowych.Jedno co doskonale pamiętam z tego czasu to, że był w grupie chłopak, który kochał się we mnie bardzo i rozwiązywal sznurówki w moich ortopedycznych butach.Wtedy bardzo nie chciałam z tego powodu chodzić na zajęcia, bo mnie to zachowanie denerwowało i zawstydzalo. Nie mogę pominąć faktu jak ohydne to były buty i jak długo się je wiązało. Można je porównać do dzisiejszych glanow.Bylam dziewczynka, która chciała mieć ładne sukienki, buty, włosy.Po prostu księżniczka. Jednak buty były zawsze brzydkie.Odparzaly moje stopy i powodowały ból. Jednak nie przeszkadzało to Pawłowi się we mnie kochać. Był na tyle zafascynowany, że ukradł swojej siostrze pierścionek i zostawił u mnie na wycieraczce.Wtedy jeszcze nie wiedzialam, że zabrał go siostrze. Oczywiście nie był to kosztowny pierścionek czy pamiątka po babci, a raczej taki kupiony na Odpuście.Znowu byłam zła i zawstydzona. Dopiero później podjęłam ile odwagi i miłości niewinnej ten mały człowiek miał w sobie . Widział we mnie piękno mimo, że nie chodziłam. To doświadczenie pokazało mi że można mnie pokochać nawet jeśli nie chodzę. Był to moment swoistej inicjacji w miłość niewinną i czystą. Nawet jeśli byłam wtedy niezadowolona z tego zainteresowania.Nawet jeśli próbowałam ostudzić Jego chęci skarżąc Pani wychowawczyni to On nie tracił zainteresowania.Dzisiaj bardzo dziękuję za tamto doświadczenie, bo zapamiętałam to i niesamowita była wytrwałość tego małego człowieka . Dał mi uczucie ze jestem ładna dziewczynka w jego oczach.Po latach mogłam to docenić.
Chodziłam z Pawłem do szkoły podstawowej i był takim szkolnym łobuzem. Mimo, że unikałam go, bo pamiętałam wcześniejsze zdarzenia to w sercu wiedziałam, że jest dobry.Przez pierwsze trzy lata podstawówki dzieci były bardzo miłe i pomocne . Czułam się częścią grupy.Jedyne co było inne to, to że moja mama siedziała na korytarzu.W tamtych czasach, a może bardziej w tamtej mentalności to była jedyną możliwością bym została przyjęta do szkoły. Proponowano mi nauczanie indywidualne, lecz chciałam żyć jak inni być w grupie i rozwijać się. Moja mama chciała tego samego, bo wiedziała, że poprzez indywidualną naukę mogę nie nauczyć się tyle ile bym mogła w grupie.Grupa konfrontuje nas z niewygodna, słabością, zaletami i talentami, a przede wszystkim rozwija wewnętrzną siłę oraz relacje.Oczywiscie są sytuacje kiedy nauczanie indywidualne jest jedynym rozwiązaniem i absolutnie warto z tego korzystać. W moim przypadku były jeszcze inne opcje.Jedyny warunek na skorzystanie z nich to, że mama zawsze będzie na korytarzu (bo może będę chciała siku..itd).Obie podjęliśmy wyzwanie . To były lata osiemdziesiąte i nie było szkół integracyjnych, nauczycieli "cieni" czy innych możliwości dla dzieci z tak różnymi potrzebami.Jednak udało się:-))) Mama woziła mnie na wózku do szkoły, wiec pokonywalam ta samą drogę co każde dziecko.Mimo, że nie w grupie dzieci . Znalazł się sposób, bym mogła się kształcić. Skoro w tamtych czasach znalazł się sposób to teraz naprawdę wiele jest możliwe. Jedno o czym pamiętam, by nie dawać się zniechęcić jeżeli w coś naprawdę wierzę, jeżeli w siebie naprawdę wierzę i w człowieka:-).
(Obrazek zaczerpnięty z internetu)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz